Dziś na pierwszym postoju nasi bracia kapłani: ks. Robert i ks. Maciej, postanowili przebrać naszą siostrę Łucję w uroczy, czarny, foliowy worek. I pewnie nie byłoby w tym nic inspirującego, gdyby nie ich czarny humor, objawiający się w towarzyszących temu śpiewach pogrzebowych i tekście: "Na pielgrzymce bez księdza nie umrzesz!".
Na pielgrzymce umieramy każdego dnia. W fizycznym bólu, zmęczeniu, które sprawiają, że stajemy się rozdrażnieni, nerwowi. To ten trudny wymiar pielgrzymowania, którego nie zobaczycie na oficjalnych zdjęciach, fanpage'u naszej pielgrzymki (ani żadnej innej), ani w pamiątkowych albumach obrazujących pątniczy szlak. Ale, moi drodzy, tak. Tracimy życie.
W tym fizycznym wymiarze nasze cierpienie i utrata zdrowia, które wraca do normy nieraz po iluś tam dniach po pielgrzymce, a czasem i tygodniach, gdy przyplącze się nam jakaś kontuzja, to swoiste wyznanie wiary, że nie zdrowie fizyczne, nie ciało jest najważniejsze. Cierpimy dla Chrystusa, dla Kościoła, dla drugiego człowieka, w intencji którego podejmujemy ten trud. I to jest oddawanie swojego życia, to jest ofiara.
W innym wymiarze natomiast umieramy dla własnego egoizmu, wygody, lenistwa, opuszczamy strefę komfortu, by doświadczyć czegoś większego, głębszego, bardziej prawdziwego. Codziennie rano wstajemy, siłą woli pakując plecak, zakładając go na plecy i udając się na kolejny etap drogi. Przesuwamy granicę świętości, która - gdyby nie pielgrzymka - pewnie nie zostałaby przez nas osiągnięta.
I wiecie co? Naprawdę warto umrzeć dla świata, ale żyć dla Chrystusa. Nie w teorii z ambony, ale w praktyce pielgrzymkowego życia.
- poranna szkoła modlitwy
- konferencja: kl. Wojciech Zielke, Eucharystia - stół Słowa i Ciała Pańskiego